Młodzi uciekają od tablicy. Co odstrasza ich od zawodu nauczyciela?

folder_openGłos biznesu

Dlaczego tak wielu młodych Polaków chętnie dzieli się wiedzą, a tak niewielu chce robić to zawodowo? Aż 81% badanych ma doświadczenie w nauczaniu, lecz tylko 4% marzy o karierze nauczyciela. Czy to kwestia braku powołania? Nie – to raczej wina warunków, które zamiast przyciągać, skutecznie odstraszają. Co musi się zmienić, by edukacja stała się magnesem dla ambitnych i utalentowanych? Odpowiedzi dostarcza raport „Nauczyciel 2040”.

Jak mówi Katarzyna Nabrdalik, prezeska i współzałożycielka Teach for Poland, „Zawód nauczyciela może w przyszłości funkcjonować zupełnie inaczej. Być dla młodych opcją A, a nie opcją Z”.

Monika Redzisz: Jaka jest misja Teach for Poland?  

Katarzyna Nabrdalik: Jesteśmy częścią Teach for All, która działa w 63 krajach. Organizacja powstała ponad 30 lat temu w Stanach Zjednoczonych jako Teach for America, a 15 lat temu stała się organizacją parasolową, która pomaga takim przedsiębiorcom społeczno-edukacyjnym jak my działać w ich krajach. 

My działamy od 5 lat. Hasłem naszej fundacji jest „Twoja przyszłość siedzi w ławce”. I chodzi o przyszłość nie tylko uczniów i uczennic, ale każdego z nas. Przecież w tych ławkach siedzą przyszli inżynierowie i przedsiębiorczynie, lekarki i ministrowie, prezydentki i nauczyciele. Od tego, jak wygląda edukacja, komu damy teraz szansę, zależy, w jakim społeczeństwie będziemy żyć. Dążymy do dnia, w którym każde dziecko w Polsce – bez względu na swój status ekonomiczno-społeczny i miejsce pochodzenia – będzie mogło odkryć swój potencjał i w pełni go rozwinąć.

 

Dzieci w Polsce nie mają równych szans? Polski system edukacji ich nie wyrównuje? Ich szanse na sukces zależą od tego, jakim kapitałem – w szerokim tego słowa znaczeniu – dysponują ich rodzice? 

To oczywiście pewna generalizacja, ale tak. W badaniach PISA widać wyraźnie, że dzieci rodziców z wyższym wykształceniem wypadają lepiej. Polska szkoła pewną grupę uczniów i uczennic zostawia w tyle. To przede wszystkim dzieci z rodzin o niższym statusie ekonomiczno-społecznym, z obszarów wiejskich, dzieci uchodźcze, dzieci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Dlatego staramy się z naszymi programami docierać do tych środowisk i wyrównywać szanse. Pokazywać tym dzieciom, że także mają potencjał. Widzimy dziś olbrzymi odpływ dzieci z publicznego systemu edukacji do systemów alternatywnych. Ale na to mogą sobie pozwolić tylko ci, którzy mają odpowiedni kapitał finansowy. To sprawia, że rozwarstwienie społeczne się pogłębia.

Myślę, że to właśnie w szkole, w której uczą się przyszli obywatele i obywatelki, zaczyna się wspólnotowość i demokracja. To, z jakimi doświadczeniami edukacyjnymi mają do czynienia ci młodzi ludzie, ma ogromny wpływ na to, w jakim kraju będziemy żyć i jaka będzie nasza przyszłość. 

Jeśli chodzi o kompetencje przyszłości, polska szkoła nie może się pochwalić najlepszymi wynikami. Zajmujemy 97. miejsce w kategorii „myślenie krytyczne”, 100. w kategorii „umiejętności na rynku pracy”… Dlaczego tak jest?

Ponieważ nasz system do tej pory nie rozwijał tych kompetencji, a przynajmniej nie robił tego świadomie. Uczeń miał słuchać, zapamiętywać, odtwarzać. Żeby rozwijać kompetencje przyszłości, potrzeba innych metod nauczania, metod, które aktywizują uczniów. To przede wszystkim praca projektowa, która uczy nie tylko współpracy w grupie, ale także planowania, researchu, krytycznego myślenia. Nauczyciel nie powinien przez całą lekcję wykładać, tylko starać się skłonić uczniów do myślenia, refleksji, zadawania pytań, analizowania problemu, współpracy w grupie.

 

Jakie największe wyzwania Pani zdaniem stoją dziś przed reformą polskiej edukacji? 

Wydaje mi się, że bardzo istotne jest zadbanie o dobrostan nauczycieli. Bo to od ich poczucia własnej wartości, zadowolenia z warunków pracy, entuzjazmu zależy powodzenie każdej reformy. W systemach, które dobrze funkcjonują – takich jak estoński czy fiński – reformy zaczęły się od tego, żeby zadbać o nauczycieli. Bo kto na koniec dnia wprowadza zmiany? Nauczyciele. Żadna reforma się nie uda, jeśli nauczyciele w nią nie uwierzą. Tymczasem u nas jest jak na razie dużo zmian w profilu absolwenta, ale nie za wiele w warunkach pracy nauczycieli… Przy czym nie chodzi tylko o wynagrodzenia. To tylko jeden z elementów tej układanki; jest więcej zmiennych, które wpływają na to, jak się czują i jak funkcjonują nauczyciele.

 

Zwłaszcza że wymagamy od nich coraz więcej. 

Tak, edukacja nie jest już nastawiona tylko na zdobywanie wiedzy. Oczekujemy, że szkoła będzie rozwijała uczniów holistycznie, dbała także o kompetencje miękkie, zdrowie psychiczne i dobrostan uczniów. Wymagamy od nauczycieli, żeby pełnili rolę nie tylko nauczyciela przedmiotowego, ale także tutora, psychologa, pedagoga, mentora. Większość nauczycieli w naszym systemie to osoby około 50. roku życia, które przygotowywały się do tego zawodu w czasach, kiedy świat był zupełnie inny. Niektórzy z nich próbują się rozwijać na własną rękę i dostosowywać metody pracy do współczesnych wymagań, ale potrzeba zmian w całościowym podejściu do kształcenia nauczycieli. Zresztą czy naprawdę nauczyciel powinien być za to wszystko odpowiedzialny? Czy to nie za dużo dla jednej osoby? 

 

Jakie jest wyjście z tej sytuacji? 

Uważam, że potrzeba gruntownego przemodelowania sposobu, w jaki funkcjonuje ten zawód. Należałoby się w ogóle zastanowić, czy w ramach dzisiejszego modelu szkoły wraz z jego 45-minutowymi lekcjami możliwe jest zagwarantowanie odpowiednich warunków pracy nauczycielom i rozwijanie wszystkich tych kompetencji uczniów, które określa profil absolwenta. Raczej nie. Szkoły demokratyczne, szkoły Montessori, Szkoła w Chmurze odchodzą od tego modelu. Pracują blokowo, projektowo, interdyscyplinarnie, dają więcej przestrzeni uczniom, żeby mogli się uczyć i rozwijać w swoim tempie, na miarę swoich możliwości. System publiczny powinien za tym nadążyć.

 

Szkoły prywatne działają jednak na zupełnie innych warunkach. Czy wprowadzenie takich rozwiązań w systemie publicznym jest realne? 

Myślę, że tak, ale wymaga planowania reformy na dekady, a nie na jedną kadencję. W Finlandii reforma była przeprowadzana długofalowo. Bez względu na to, jaki rząd akurat rządził, kontynuował zmiany. System należy realnie przemodelować. Tymczasem nasza reforma polega jak na razie na tworzeniu profilu absolwenta, zmianach w podstawach programowych, dodawaniu nowych przedmiotów. To początek, ale to wciąż za mało. Odpowiadamy na pytanie „kogo szkoła ma wykształcić?”, ale równie ważnym pytaniem jest „jakim miejscem powinna być?”. W dyskusji publicznej toczą się rozmowy o modelu szkoły i to powinien być początek reformy.

 

Czy fiński system edukacji publicznej mógłby być dla nas inspiracją? 

Tak. Ale fakt, że coś zadziałało w jednym kraju, nie oznacza, że będzie działać i u nas. To jest bardzo mocno uzależnione od społeczeństwa i kultury. Interesujący jest też system estoński z jego dużą autonomią szkół; to do nauczycieli należy w dużej mierze decyzja, czego i jak uczą. 

  

W Polsce również autonomia nauczycieli jest bardzo duża. Mam wrażenie, że większość po prostu z tego nie korzysta…

Tu zdania wśród nauczycieli są podzielone, ale faktycznie – pracując w szkołach, widzimy, że nauczyciel może bardzo dużo. Podstawę programową może realizować z dużą swobodą, nie musi cały czas wystawiać ocen, o czym nie wie zresztą większość rodziców, warto więc o tym mówić. Ale pamiętajmy, że szkoła jako placówka jest skomplikowanym systemem. Bardzo dużo zależy od dyrektora i atmosfery panującej w szkole. Tylko w atmosferze wzajemnego zaufania nauczyciele będą korzystać z autonomii, która jest zapisana w rozporządzeniach. 

  

Czyli należałoby kształcić dyrektorów placówek? 

Dyrektorzy placówek przechodzą przez swoje studia kierunkowe: zarządzanie oświatą. Jednak zarządzanie oświatą to przede wszystkim zarządzanie ludźmi, praca na relacjach, a ten wątek w programach kształcenia jest albo pomijany, albo traktowany jako poboczny. My właśnie ruszamy z pierwszą edycją programu skierowanego do dyrektorów placówek oświatowych.

 

Jak można by dzisiaj zadbać o dobrostan nauczycieli?

Myślę, że wbrew pozorom jest dużo prostych rozwiązań. Nauczyciele mówią o nich od lat. Trzeba zadbać o podstawy: własne miejsce pracy, biurko, którego większość z nauczycieli nie ma. Zabierają więc pracę do domu. Historie o drukowaniu materiałów za własne pieniądze słyszał każdy z nas. Nie powinno być tak, żeby nauczyciel musiał ze swojej i tak niskiej pensji płacić za materiały, jeśli chce zrobić ciekawszą lekcję. Jeżeli wymagamy od nauczycieli kreatywności i innowacyjności, to musimy zagwarantować im odpowiednie zasoby.

Kolejna rzecz to superwizja koleżeńska. To coś, co może sprawić, że ciężar pewnych decyzji nie będzie spoczywał tylko na jednej osobie. Historie uczniów są czasem bardzo trudne, a nauczyciel rzadko kiedy ma szansę, żeby z kimś o tym porozmawiać. Warto budować kulturę współpracy i wzajemnego wspierania się.

Bardzo przydałoby się regularne wsparcie psychologa, bo jak wiadomo, nie jest to tania usługa, a nauczyciele mierzą się z bardzo trudnymi sytuacjami. Dbanie o własną równowagę psychiczną jest kluczowe, żeby tworzyć przyjazne środowisko edukacyjne dla innych.

 

Przeczytałam w Waszym raporcie „Nauczyciel 2040”, że jedynie dla 4% młodych ludzi nauczyciel to wymarzony zawód, a niecałe 2% studiuje kierunki pedagogiczne. To bardzo mało. 

To prawda. Pomysł raportu powstał w naszych głowach po spotkaniu z jednym z kuratorów, z którym rozmawialiśmy o tym, że nie ma młodych w zawodzie i dlaczego tak jest. W Polsce mamy tylko 5% nauczycieli poniżej 30. roku życia. To 30 tysięcy osób – garstka. To nie wystarczy, żeby budować nasz system edukacyjny. 

Jedną z naszych refleksji było to, że o zawodzie nauczyciela mówi się językiem, który jest po pierwsze bardzo daleki dla generacji wchodzącej teraz na rynek pracy, a po drugie – bardzo negatywny. Jeździmy po uczelniach i rozmawiamy o tym z młodymi. Energia wokół tego zawodu jest bardzo ciężka. Młodzi ludzie są zmęczeni szkołą, szkoła dla wielu z nich jest poligonem, a nie bezpiecznym miejscem rozwoju. Sami nauczyciele mówią uczniom: „Nie zostawajcie nauczycielami! Nie róbcie sobie tego!”. To nie pomaga. Przełamanie negatywnych schematów mówienia o tym zawodzie jest kluczowe.

Pomyśleliśmy wtedy, żeby zrobić kampanię, która pokaże młodym, że ten zawód może w przyszłości funkcjonować zupełnie inaczej i być dla nich opcją A, a nie opcją Z. Chcieliśmy ją mocno osadzić w trendach, w tym, jaki będzie świat za 20 lat, w opiniach młodych ludzi. 

 

Czy można z sondażu wysnuć jakieś pozytywne wnioski?  

Tak! Nadzieję budzi fakt, że to nie jest tak, że młodzi nie chcą być w ogóle nauczycielami. Chcą, tylko na innych zasadach. 80% z nich ma jakieś doświadczenie w nauczaniu – korepetycje, pomoc w nauce, praca z dziećmi, animacja, wychowanie. Oczywiście to nie to samo, co bycie nauczycielem, ale intencja tych ról jest podobna: praca na rzecz rozwoju dzieci. Dlatego tak wielu młodych odpływa do alternatywnych systemów edukacyjnych. Jeżeli system publiczny się zmieni, młodzi zaczną wybierać tę ścieżkę kariery.

 

W jakich krajach młodzi garną się do tego zawodu? 

Niestety, jest to problem o zasięgu globalnym – na całym świecie występują ogromne braki kadrowe, choć w niektórych krajach, jak na przykład w Finlandii, sytuacja wygląda nieco lepiej. Interesującym rozwiązaniem jest amerykański program „Grow Your Own”, który ma przyciągnąć młodych ludzi do zawodu nauczyciela. W ramach tego programu poszczególne stany oferują stypendia najlepszym studentom, którzy zgłoszą chęć pracy w ich regionie, zwłaszcza w społecznościach znajdujących się w trudnej sytuacji. Program ten opiera się na współpracy z uniwersytetami, samorządami i szkołami, aby kształtować przyszłych nauczycieli, którzy będą pracować na rzecz lokalnych społeczności. 

 

W raporcie rozpisane są także scenariusze, które mogłyby być inspiracją dla reformy systemu. Jakie rozwiązania powinny być wprowadzone w najbliższym czasie, żeby przyciągnąć młodych do zawodu? 

Jednym z kluczowych zagadnień, które należy poruszyć, jest kwestia awansu zawodowego nauczycieli. Niestety, w porównaniu do innych profesji, nauczyciele czekają na awans znacznie dłużej. Cały proces jest bardzo biurokratyczny, a korzyści finansowe znikome. Po 15 latach pracy nauczyciele osiągają najwyższy poziom awansu i nie mają możliwości dalszego rozwoju, przynajmniej nie w sposób formalny. To działa demotywująco. Młodzi poszukują przecież miejsc, gdzie będą mogli dynamicznie się rozwijać. 

Konieczne jest także stworzenie nowego modelu wynagradzania nauczycieli, który będzie motywujący i oparty nie tylko na awansie. Obecne dodatki, jak na przykład dodatek motywacyjny, zależą od decyzji dyrektora, co może wprowadzać napięcia w szkole, ponieważ nie wszyscy nauczyciele mają do nich równy dostęp. Idealnym rozwiązaniem byłoby, gdyby pensje podstawowe były na tyle wysokie, by nie było potrzeby przyznawania dodatkowych gratyfikacji. 

Warto wprowadzić system blokowy, który umożliwiłby pracę projektową i interdyscyplinarną. Technologia mogłaby wesprzeć nauczycieli i zaoszczędzić im mnóstwo czasu, zwłaszcza że szkoła jest mocno zbiurokratyzowana. Wiele działań wciąż wykonuje się w sposób analogowy, więc praca jest czasochłonna. 

Na czym polega program Eduliderstwa, które prowadzi Teach for Poland? 

To program dla osób, które pragną zmieniać edukację w Polsce i wychodzić poza utarte schematy. Skierowany jest nie tylko do studentów i absolwentów kierunków pedagogicznych, ale także do młodych nauczycieli. Program trwa dwa lata; jednorazowe szkolenie, jakich pełno na rynku, nie wystarczy, by wprowadzić prawdziwą zmianę w szkole. 

Na początku badamy samoocenę kompetencji uczniów w danej szkole, ich poczucie sprawczości, umiejętność współpracy i inne aspekty. Tworzymy zindywidualizowany raport, który umożliwia rozpoznanie sytuacji i nakierowanie działań całej społeczności szkolnej na rozwój kompetencji, które wspólnie zdefiniują jako najważniejsze. Identyfikujemy także uczniów, którzy z różnych powodów zostają w tyle, żeby móc ich potem wspierać. 

Wtedy do szkoły wprowadzamy naszego edulidera, który podejmuje działania prowadzące do tego, żeby szkoła przestała koncentrować się wyłącznie na sukcesach akademickich, a zaczęła dbać o kompleksowy rozwój każdego dziecka. Nie robi tego w pojedynkę: w proces włączają się nie tylko nauczyciele, ale również rodzice. Poza tym przez cały czas jest wspierany przez nasz zespół. Współpracuje z tutorem i mentorem biznesowym, którzy pomagają mu realizować projekt społeczny. Uczestniczy w cosemestralnych zjazdach, ma dostęp do budżetu well-beingowego oraz funduszy na dodatkowe projekty. Oferujemy także superwizje koleżeńskie i możliwość odbycia wizyty studyjnej za granicą, u jednego z naszych partnerów. Po dwóch latach edulider podejmuje decyzję, czy chce pozostać w szkole – 75% decyduje się na kontynuowanie pracy. Pozostali inaczej angażują się w prace nad innowacjami w edukacji w sektorze publicznym lub tworzą swoje NGOsy. 

Nauczyciel to zawód silnie sfeminizowany. Czy do udziału zgłaszają się także mężczyźni? 

To prawda, 83% kadry pedagogicznej stanowią kobiety. Przez pierwsze dwa lata zgłaszało się bardzo mało mężczyzn, ale z każdym rokiem jest ich więcej; w tej edycji to już 20%. Różnorodność jest bardzo ważna. Także ta związana z pochodzeniem. Do społeczności wiejskich nie ma sensu sprowadzać edulidera z Warszawy, Gdańska czy Poznania. Lepiej zaprosić kogoś z danej społeczności, kto będzie wzorem, inspiracją i dowodem na to, że społeczność ma swoje własne zasoby.

 

Czy po programie szkoła nie cofa się do poprzednich praktyk? 

W tym roku ruszamy z piątą edycją programu, co oznacza, że ukończyliśmy już dwie pełne edycje, kształcąc około 130 liderów. Widzimy, że proces, który zapoczątkowaliśmy, trwa, ponieważ cała społeczność szkolna jest już zaangażowana i wzmocniona. To dlatego podjęliśmy decyzję o programie długim, 2-letnim, bo pozwala on na zbudowanie głębokich relacji pomiędzy wszystkimi członkami środowiska szkolnego. Na tym polega liderstwo: żeby wskazywać drogę, inspirować, pokazywać innym, że mają w sobie potencjał do zmiany, do wzrostu, do działania. 

 

Rozmawiała: Monika Redzisz